Dzisiaj wielki dzień dla mnie - pierwszy post, w którym odważyłam się wrzucić moje makijażowe próby. Robienie sensownych zdjęć jeszcze staram się opanować, tak więc proszę o wyrozumiałość - będę wdzięczna za wszelkie konstruktywne uwagi. Mam oczywiście wrażenie, że wszystko wygląda zdecydowanie lepiej na żywo niż na zdjęciach, ale i tak czekam z niecierpliwością na komentarze :).
Wakacyjne wyjazdy już powoli się zaczynają, a ja zaczynam kompletować swoją letnią kosmetyczkę. Jestem zwolenniczką krótkich, ale częstych wyjazdów, tak więc w okresie wakacyjnym nigdy nie planuje jednego, długiego 2-tygodniowego urlopu. Stawiam raczej na częstsze, ale krótsze weekendowe wyjazdy. Oczywiście niezależnie od tego na jak długo się wybieram, okazuje się, że kosmetyków zabieram najwięcej - nieważne czy czeka mnie jedna, dwie, czy dziesięć nocy poza domem - ilościowo zawsze wychodzi tyle samo. Co roku kombinowałam jak koń pod górkę z szykowaniem sobie wiele miesięcy wcześniej "końcówek" szamponów, odżywek, kremów, zbieraniem małych opakowań. Zawsze szkoda mi było dodatkowej kasy na próbki i wydawało mi się to zwykłym przepłacaniem. No i co roku wyjeżdżałam albo "do kogoś" albo "z kimś" - wiadomo, że jak jedzie się do koleżanki to takie rzeczy jak szampon czy odżywka można delikatnie pominąć, bo zawsze pożyczy się coś na miejscu ;). Tak samo jeśli wyjeżdżałam gdzieś większą ekipą to dzieliłyśmy się obciążeniem bagażu - jedna bierze szampon, druga żel pod prysznic itp. W tym roku wybieram się jednak sama na mały wakacyjny trip i przeglądając moje domowe kosmetyki doszłam do wniosku, że wszystko, ale dosłownie WSZYSTKO mam w domu w rozmiarze XXL - 400ml żelu pod prysznic, szampon taki sam, odżywka to kolejny gigant, płyn micelarny - a jakże, pół litra i tak dalej mogłabym wymieniać...
Poszłam do Rossmanna w celu zakupienia mniejszych pojemniczków plastikowych żeby zrobić jakieś domowe odlewki, ale trafiłam na przeceny prawie wszystkich rzeczy, które potrzebuje w rozmiarze "travel-size". Oto one:
Mini szampon i odżywka Alterra, granat i aloes.
Mini zestaw Rival de Loop do twarzy: nawilżający tonik, dwufazowy płyn do oczu i żel do twarzy.
Mini żel pod prysznic Nivea i jeszcze bardziej mini filtr do twarzy.
Wakacyjna ekipa na grupowej fotce!
Tym sposobem ze wszystkich kosmetyków, które miałam w domowych wydaniach XXL, zrobiło się łącznie jedynie 300 ml. Niestety nie pamiętam poszczególnych cen, ale za wszystko razem zapłaciłam w granicach 12-15zł. Jedynie mini filtr Anthelios dostałam od przyjaciółki - on ma 3 ml. Pozostałe produkty mają po 50ml i uważam, że to idealna pojemność właśnie na krótki wyjazd.
Dzisiaj TAG, który planowałam już od dawna, jednak stwierdziłam, że zbliżają się wakacje i właśnie teraz warto zareklamować moje ukochane miasto - TORUŃ!
1. Gdzie mieszkasz i jak długo tutaj mieszkasz?
Mieszkam w Toruniu od października 2007 roku, więc już za chwilę stuknie mi 7 rok życia w tym mieście.
2. Czy lubisz swoje miasto, jeśli tak to za co, jeśli nie to dlaczego?
Lubię? Uwielbiam! Mimo, iż przed przeprowadzką do Torunia byłam w nim tylko przejazdem to coś ciągnęło mnie do tego miejsca. Toruń jest dla mnie totalnie idealnym miastem - nie za duży, nie za mały, bardzo klimatyczny, wszędzie jest względnie blisko. Uwielbiam studencki klimat tego miasta, żywą starówkę, lokalne klimaty mojego osiedla, no i oczywiście niskie ceny nocnego życia na starówce (w porównaniu z innymi miastami).
3. Czy jest coś co wyróżnia Twoje miasto na tle innych?
Jo -czyli toruński slang (który swoją drogą bardzo szybko się wkręca) ;). A tak na poważnie to właśnie ten studencki klimat zdecydowanie wyróżnia Toruń na tle innych miast - szczególnie widać to w wakacje, gdy studenci wyjeżdżają to starówka od razu jakoś pustoszeje.
4. Gdzie się zatrzymać?
Po taniości - w akademikach, które są praktycznie w centrum miasta.
Z wyższym standardem można znaleźć bardzo dużo miejsc na samej starówce. Szczerze mówiąc nie orientuję się w cenach hotelowych, ale zrobiłam mały research i znalazłam hostele już od 50zł, więc w porównaniu do innych miast to serio grosze.
5. Co zwiedzić w Twoim mieście?
Wiele miejsc, ale szczególnie warto zwiedzić i zobaczyć: Starówkę, Planetarium, Centrum Sztuki Współczesnej, fontannę Cosmopolis, Teatr Baj Pomorski, Bulwar Filadelfijski.
źródło: www.podrozniccy.com
6. Jakie są atrakcje w Twoim mieście?
Każdego roku czekam na dwie rzeczy organizowanie w Toruniu. Po pierwsze Juwenalia UMK - te już za nami. Natomiast druga rzecz dopiero w sierpniu - Skyway Festival, czyli Międzynarodowy Festiwal Światła. Super impreza zorganizowana na całej starówce, która w skrócie sprowadza się do wędrowania po Starym Mieście nocą i oglądaniu różnych świetlnych iluminacji prezentowanych na żywo przez artystów z całego świata. Serdecznie zachęcam do obczajenia strony Skyway'a (link wyżej) - dodam, że impreza całkiem darmowa :).
7. Gdzie dobrze zjeść?
Naleśnikarnia Manekin na Rynku one love.No i nieśmiertelne zapiekanki pod Arkadami i nocny poimprezowy kebab na tak zwanej Kebab Strasse, czyli ulicy Szewskiej. Słodyczowo - jedne słuszne lody w Toruniu czyli Lenkiewicz Cafe (również na Rynku).
8. Gdzie iść na zakupy?
Piernikowe - tylko rynek i sklep firmowy Kopernika, ciuchowe - Plaza Toruń, albo CH Copernicus; kosmetyczne - starówka: 2 Rosmanny, Hebe, Natura i Douglas wszystko obok siebie.
9. Gdzie wyjść wieczorem?
Oczywiście na starówkę - ja uwielbiam studencki Kadr i jedyne i niepowtarzalne ogórki Tratwy.
10. Jedyne i niepowtarzalnemiejsce, którego nie ma nigdzie indziej.
Tutaj musiałam trochę pomyśleć. Rzeczy takie jak kluby, puby, kina, teatry, sklepy są w każdym mieście, więc nie wydaje mi się to specjalnie niepowtarzalne. Ale jest w Toruniu takie magiczne miejsce jak Martówka, czyli po prostu rzeczka, nad którą zorganizowane są miejsca do piknikowania, grillowania i co ciekawe można tam legalnie pić alkohol w plenerze ;).
11. Twoje ulubione miejsce w mieście.
Letnimi wieczorami to zdecydowanie fontanna Cosmopolis i moje ukochane ogródki w lokalu Tratwa.
Pytania do TAGu zapożyczyłam od Asi czyli Panny Joanny, która przedstawiła swoje miasto w tym filmiku:
Taguję każdego kto tylko chce przedstawić swoje miasto - jeśli się zdecydujecie to bardzo proszę dajcie mi znać w komentarzach bo chętnie poczytam o Waszych miastach :).
Olejowanie włosów zostało przerobione już w każdy możliwy sposób i na każdym blogu. Przyznam się bez bicia, iż mimo mojej dużej podatności na próbowanie nowinek kosmetycznych, to początkowo olejowanie włosów wyobrażałam sobie mniej więcej tak:
Zgłębiłam jednak temat i zachęcona bardzo pozytywnymi doświadczeniami wielu dziewczyn zaopatrzyłam się w "podstawowy olejowy zestaw". Pierwsze podejście było serio profesjonalnie przygotowane - olej migdałowy, czepek na głowę, wszystko pod ręcznik i cała noc z olejem na głowie. Rano - koszmar, włosy skołtunione do granic możliwości, no ale nie poddałam się i zaczęłam zmywać olej szamponem (oczywiście równie super-eko, bez SLSów, silikonów i innych azbestów). Samo mycie włosów było kolejnym koszmarem, w ogóle nie mogłam zmyć tej ilości oleju, którą nawaliłam na głowę (za pierwszym razem zdecydowanie przesadziłam...), później nie mogłam rozczesać włosów, a już podczas mycia zaczęły mi one wypadać dosłownie garściami. Drugą garść włosów wyszarpałam próbując rozczesać poolejowy kołtun.
Podejście drugie - to samo, przy czym ograniczyłam się do jednej łyżki oleju na całe włosy, nadal garść włosów przy zmywaniu oleju+druga garść na szczotce.
Podejście trzecie -again...?
Itd...
Nie poddawałam się jednak wierząc, że skoro działa to u TYLU dziewczyn, to na mnie też zadziała i jeszcze moje włosy będą mi wdzięczne.
Nie były.
Po 2 tygodniach braku efektów, a raczej przy zauważeniu pierwszych negatywnych efektów w postaci wypadających i wiecznie obciążonych włosów, przerzuciłam się na olej rycynowy - jeszcze trudniejszy do zmycia. Później była oliwa z oliwek - to samo, później olej kokosowy, niestety te same efekty.
Moja przygoda z olejowaniem skończyła się definitywnie po przeżyciu z nimi 2 miesięcy w różnych konfiguracjach. Próbowałam. Doszłam do wniosku, że to nie dla mnie. Absolutnie nie twierdzę, że olejowanie to zły pomysł - moje włosy jednak kochają silikony i teraz ich eko-pielęgnację ograniczam jedynie do dodania czasami kilku kropli olejku arganowego do odżywki. Na punkcie włosów jestem co prawda odrobinę przewrażliwiona, ale stwierdziłam, że nie dam się zwariować. Może faktycznie silikony i inne SLSy są zabójcze dla włosów, ale z drugiej strony żyjemy już X lat używając szamponów i innych kosmetyków z taką chemią i wszyscy żyjemy. Zastanawiam się na ile cała moda na eko-pielęgnację jest wykreowaną przez marketingowców, sztuczną potrzebą, a na ile faktycznym zapotrzebowaniem naszej skóry/włosów na naturalne składniki.
Interpretację pozostawiam Wam, ja jednak żyję dobrze i przyjemnie z włosami w silikonach ;).
"Wiek" na kosmetykach. Czy faktycznie kosmetyki 60+ nadają się tylko dla dojrzałych kobiet i czy trzydziestolatka używająca takiego kremu może obawiać się, że uczyni jej on jakąś przykrość z twarzą?
Zaczęłam się nad tym zastanawiać po tym jak mój ulubiony krem pod oczy z uniwersalnego nawilżającego stał się po zmianie opakowania kremem 70+. Pierwsza moja myśl - wtf? What's wrong with me? Ale to tylko pierwsza myśl - później ochłonęłam. Zaczęłam szukać i dotarłam chyba na kraniec Internetu żeby móc stwierdzić - moja skóra nie ma pojęcia w jakim jestem wieku. Dokładnie tak. Moja skóra wie jakich składników potrzebuje, czy chce być bardziej czy mniej nawilżona, czy jest mniej czy bardziej zanieczyszczona, ale to ile mam lat w metryce zupełnie jej nie interesuje.
Wyczytałam sporo opinii, według których używanie zbyt wcześniej kosmetyków dla "wyższej kategorii wiekowej" dorobię się jeszcze szybciej zmarszczek, moja skóra stanie się grubsza i w przyszłości nie będzie reagować na pewne składniki, bo już "za młodu" się do nich przyzwyczai. Moim zdaniem punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. W naszej szerokości geograficznej przyjęło się za pewnik, że kremy przeciwzmarszczkowe stosuje się po 30 roku życia, intensywniejsze serum po 35 i tak dalej. Jednak kilka tysięcy kilometrów na wschód - w Azji, profilaktyka przeciwzmarszczkowa popularna jest już wśród nastolatek i na prawdę młodych kobiet. Czy Azjatki faktycznie źle wyglądają na starość?
Masako Mizutani - na tym zdjęciu 43 lata
Interpretację powyższego zdjęcia pozostawiam oczywiście Wam ;). Ja jednak mimo całego szaleństwa na dostosowywanie do siebie sugerowanego wieku na kosmetykach pozostaję przy swoich ulubionych, sprawdzonych produktach, nawet jeśli nagle stały się dedykowane dla pań 60 czy 70+. Ciekawa jestem Waszej opinii na ten temat?
Oglądam youtubowe kanały urodowe, czytam blogi, zwiedzam strony makijażowe i spotykam koniec internetów szukając nowych inspiracji kosmetyczno-makijażowych. No i naoglądam się podczas tego wszystkiego Diorów, Lancomów, Chanelów i innych. Innych, czyli drogich, pięknie wyglądających paletek, róży i bronzerów. I chcę mieć to wszystko u siebie. Wszystko najlepiej teraz, najlepiej już na półce i mazać codziennie policzki różem Chanel. Bo wszyscy takiego używają. No właśnie. Wszyscy? Już dawno zaczęłam zastanawiać się nad tym jak bardzo moje potrzeby kosmetyczne wykreowane są przez bajkowy świat blogów i youtuba. Czy faktycznie każda z moich internetowych koleżanek codziennie robi zakupy w Sephorze i Douglasie? Po pierwszej fascynacji blogowym światem zaczęłam uważniej robić zakupy kosmetyczne i z większym dystansem podchodzę do kolejnych makijażowych marzeń. Oczywiście nadal jak wchodzę do Sephory i widzę tabliczkę SALE to aż mi się ciepło na sercu robi, ale staram się z rozsądkiem podchodzić do kosmetycznych pragnień. Oglądałam blogi i filmiki dziewczyn w przekonaniu, że muszę też mieć drogie kosmetyki, po czym naszło mnie olśnienie, że kilka razy zdarzyło mi się, że któraś z koleżanek powiedziała, że mam ładny makijaż, a przecież nie używam nic drogiego, tylko samych drogeryjnych marek. To pewnie oczywista oczywistość, ale okazuje się, że liczy się praktyka a nie Chanel na policzkach :).